.
Ori weszła do pokoju. Był wielki, chłodny i ciemny, niczym zamkowa komnata. Cień dreszczu przebiegł jej po ramionach. Posuwając się po omacku dotarła do komody na której stała lampa. Kiedy ją zapaliła z niewielkiego kręgu światła wyłoniły się nieliczne, najpotrzebniejsze meble. Ściany i kąty nadal pozostawały w mroku. Usłyszała szmer, błysk maleńkich, żółtych światełek podpowiedział jej, że to Pantera, która obudziła się ze swej porannej drzemki.
– Chodź tu do mnie – powiedziała cicho.
Pantera przeciągnęła się leniwie, zamruczała i z miękkością przynależną kotom, powolizbliżyła się do dziewczyny. Ori zanurzyła dłonie w czarnej, ciepłej sierści grzejąc zziębnięte palce, potem spojrzała w stronę miski, była pusta.
– Muszę jej przynieść wody – pomyślała.
Robiła to niechętnie, ponieważ studnia z wodą była na zewnątrz, aby do niej dotrzeć, trzeba było przejść przez pusty pokój w którym mieszka Tygrys.
– Dlaczego Mar go sprowadził..?- zastanawiała się wielokrotnie.
Mówił wprawdzie, że jest mądry i nie zrobi jej krzywdy ale ona i tak bała się tego wielkiego złoto-brązowego kota.
– Zanim to zrobię, przygotuję obiad – wzięła lampę ze stołu i poszła do kuchni. Po godzinie wszystko było gotowe. Z tacą w rękach, pomagając sobie nogą otworzyła drzwi do pokoju. Uśmiechnęła się na widok płomieni tańczących w kominku i mężczyzny, który klęcząc dokładał do ognia bukowe polana.
– Jesteś w samą porę, siadajmy do stołu. Długo zostaniesz..?
– Nie Ori, mam dzisiaj dużo pracy, wrócę późno.
– Weźmiesz ze sobą Tygrysa..?
– Dzisiaj nie mogę. Tyle razy Ci mówiłem, że nie masz się czego bać.
– Nie jestem tego pewna, on czuje mój strach.
Powoli otwierała ciężkie, dębowe drzwi. Stanęła w progu i popatrzyła w głąb pokoju. Promienie słońca wpadające z jedynego okna złociły jego pręgowaną sierść. Żółte oczy patrzyły czujnie, śledząc każdy jej ruch. Posuwała się wolno wzdłuż ściany, kiedy w połowie drogi Tygrys podniósł się, znieruchomiała. W jej gardle usadowił się strach i ściskał niemiłosiernie a ciało ogarnęło drżenie nie do opanowania.
– Tylko spokojnie, nie panikuj – szeptała w myślach – Mówił przecież, że nic minie zrobi. Jeszcze tylko kawałek, kilka metrów zaledwie. Zrobiła krok, potem następny, gdy dotarła do wyjścia z ulgą zatrzasnęła za sobą drzwi.
Popołudniowe słońce grzało mocno i zapraszało do spaceru. Mar powtarzał jej zawsze, że nie powinna siedzieć wciąż w domu, zatopiona w myślach i książkach, tylko korzystać z uroków jesieni, póki jeszcze trwa. Dzisiaj go posłucha.
Wędrowała długo oglądając witryny sklepowe i płaskorzeźby na kamienicach. Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi i zmęczenie dało znać o sobie, zatrzymała się obok kamiennej fontanny. Usiadła na ławce i spojrzała wokół. Działo się coś dziwnego, najpierw zastanowiła ją cisza i bezruch w powietrzu, potem to, że miasto opustoszało i nie ma w nim ani jednej ludzkiej istoty. Ogarnął ją niepokój a wraz z nim nieodparte pragnienie natychmiastowego powrotu do domu.
Skierowała kroki w kierunku uliczki którą przyszła. Wydawała jej się jakaś inna a wszystkie miejsca, które po drodze widziała, były jej zupełnie obce.
– Może ta właściwa, to równoległa do tej, po którą idę..? Muszę ją odnaleźć.
Przechodziła z ulicy na ulicę, nie znalazła nic, co wskazałoby jej drogę do domu.
– To miasto wchłania mnie, rozrasta się w jakiś dziwny sposób, czuję, że coraz bardziej się oddalam – myślała z rozpaczą.
Robiło się coraz ciemniej, mroczne oczodoły okien nie dawały żadnej nadziei na spotkanie kogokolwiek. Zmęczone stopy zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Nagle w dali dostrzegła światło, przyspieszyła kroku i znalazła się przy fontannie.Położyła się na ławce pod jedyną w tym mieście zapaloną latarnią. Kuląc ramiona wpatrywała się w ciemność. Powoli, tak jak to miasto ogarniała ją pustka.
Obudził ją szmer i ciepły oddech w okolicach karku. Odwróciła się. Cień strachu podpłynął jej do gardła, gdy na wysokości oczu napotkała dwa żółte światełka. Tygrys stał nieruchomo a w jego wzroku pojawiło się coś, co sprawiło, że jej serce uspokoiło się a strach powoli opuszczał jej ciało. W jego miejscu pojawiła się mała iskierka nadziei. Podniosła się i zacisnęła mocno palce na czerwonej obroży.
– Zaprowadź mnie do domu, do Mara, do Pantery – szepnęła
Szli wolno mroczną ulicą, za nimi zapalały się kolejne latarnie a zbłąkany ptak krzykiem obwieścił nadejście świtu.
.
Czytam to jak przypowieść… metaforę.
Bo jest to swego rodzaju metafora. 🙂
I tak to właśnie czuję 🙂
Wiele rozumiesz Caddi. 🙂
Czasami nawet i facet jest w stanie pojąć niektóre rzeczy 🙂
Uważam, że płeć nie ma tu nic do rzeczy.
Po prostu… Są tacy ludzie,
którzy potrafią czytać między wierszami.
Uwielbiam Mercy street…
A ja Peter’a Gabriel’a po całości
od czasu, gdy po raz pierwszy
usłyszałam go na koncercie w Poznaniu.
Kocham klimat koncertu.. i tego zazdroszczę Ci troszkę, albowiem nie byłam…a wiem, że Gabriela są przewspaniałymi widowiskami..
Koncerty…
i ich niezapomniana atmosfera
Na ten najważniejszy dla mnie
czekałam lata…
Ech…
Najważniejszy dla mnie to był ten koncert ’87:
Świetny kawałek!!!
Jeszcze jeden
z niezapomnianych
poznańskich koncertów.
Czarodziej gitary:
Pat Metheny.
Ha! To dopiero odjazd! Od pewnego czasu polubiłam jazz..chyba trzeba do tego dojrzeć…niemniej uważam, że dech zapiera słuchanie tego gatunku muzy na żywo..
byłam na kameralnych imprezach w moim mieście..zaliczyłam legendarne krakowskie Laboratorium i „Ptaszyna” Wróblewskiego..
a słuchając w domku, to najlepiej położyć się, zamknąć oczy i tylko słuchać..
Jeśli
chodzi
o jazz,
to lubię
ten łagodny.
Niedawno
odkryłam
Inger…
Fajnie
ją słuchać
wieczorem.
Wycisza,
łagodzi
emocje.
ta piosenka Cohena jest mi
szczególnie bliska.
Od lat mam ją w swym repertuarze.
…natomiast ja przy tej mam dreszcze… 😉
Ja też…
i przy
tej
również…
jaką ulgę poczułam na końcu… 🙂
ale czy tak czasem nie czujemy czegoś „na zapas” w życiu?…hm…
Czujemy, boimy się czegoś
czego bać się nie powinniśmy.
Czasem nawet pielęgnujemy
to i podsycamy….
Bo strach skubany to takie duże oczy ma.
A swoja drogą chyba lubimy martwić sie na zapas.
Przynajmniej ja tak mam :)Pozdróweczka!
Czasem potwór w kącie pokoju
to tylko płaszcz na wieszaku…
Wyobraźnia, to ona płata nam takie figle.
Teraz odniosę się do Twojego opowiadania..wybacz Violu, ale dopiero dzisiaj zdołałam je przeczytać..
czuję pewną metaforę..całe życie zmagamy się z jakimiś „demonami”..i z biegiem czasu okazuje się, że to czego się boimy, jest nam przychylne, natomiast to, czemu ufamy jest zdradliwe..błędna ocena sytuacji lub..zwykła pomyłka, która może nas wiele kosztować, przy niezbyt sprzyjających okolicznościach..
apropos koncertów..nie wspomnę o rockowych..od dwóch lat jeżdżę na Woodstock 😉
ale miło też wspominam Metallikę w Pradze, Uriah Heep na plaży w Płocku, Budgie w poznańskim Eskulapie, Nazareth (niegdyś) i ELO (niestety bez Jeff’a Lynne’a) niedawno, w Arenie..
Moja córka jeździła na Woodstock,
ja swego czasu zaliczałam Jarocin. 😉
w zasadzie to wielopokoleniowe wyjazdy są…ja, moje przyjaciółki oraz nasze „pociechy”..pełna symbioza 🙂
Jarocin mamy już chyba za sobą..Open’er 2009 moje dziecko już zaliczyło 😉
Po poezji przyszedł czas na prozę i bardzo dobrze 🙂 Pisanie to doskonały wentyl. Życzę weny i chęci oraz nieustającej energii.
A tak mnie jakoś naszło…
Teraz mogę zdradzić, że inspiracją
był sen, taki z rodzaju bardzo
realistycznych. Wystarczyło go
tylko trochę wygładzić i ułożyć w słowa.
Pozdrawiam serdecznie!!!
Doskonale dobrany teledysk do Twojego tekstu. Niewiele więcej dodam, bo w zasadzie wszystko już Moon napisała. Może tylko to, że tak na prawdę nigdy nie wiemy czy to co uważamy za demona pozostanie nim, czy okaże się tylko ułudą. I na odwrót niestety. Nie wszystko co budzi irracjonalny strach jest wytworem wyobraźni. Czasem nasza sfera pozazmysłowa daje nam znak, którego nie potrafimy odczytać.
T.
I właśnie to odczytanie jest najważniejsze.
Myślę, że to połowa sukcesu, by poradzić sobie
z pozbyciem się tego co nas dręczy.
dziękuję Urdenie..